czwartek, 19 października 2017

Moje odkrycie kosmetyczne, czyli bibułki matujące WIBO ;)



Podczas ostatniej promocji w Rossmannie, jak zapewne większość z Was zrobiłam kosmetyczne zapasy. Ale żeby nie było – byłam rozsądna i większość rzeczy kupiłam z mojej listy zakupów, którą komponowałam już od dawna.

Mam mieszaną cerę, która w ciągu dnia wymaga zmatowienia, dlatego zdecydowałam się zakupić m.in. bibułki matujące od WIBO (mimo iż nie było ich na mojej liście) i przetestować je na własnej skórze ;) 

Chcecie wiedzieć jak się u mnie sprawdziły? Zapraszam do czytania dalszej części wpisu.


Moja cera jest mieszana, czasami w kierunku tłustej, a czasami w kierunku suchej. Obecnie przeżywam kryzys, związany z rozregulowaniem hormonalnym i moja twarz świeci się niemiłosiernie… Mimo, że używam podkładu matującego, który utrwalam pudrem matującym, to i tak w ciągu dnia muszę kontrolować sytuację i kilka razy „przypudrowywać nosek”… 

Stwierdziłam, że potrzebne mi są bibułki matujące, które są wygodne w stosowaniu i można je zawsze mieć przy sobie. Kiedyś już miałam styczność z tego typu produktem, ale nie sprawdził się on u mnie zbyt dobrze. Już nawet nie pamiętam firmy tych nieszczęsnych bibułek, ale pamiętam za to jaką krzywdę potrafiły wyrządzić mojemu makijażowi. Nie dość, że nie matowiły, to zostawiały na skórze pudrową brzydką warstwę odcinającą się od reszty twarzy.

Będąc w Rossmannie w oczy rzuciły mi się bibułki matujące od WIBO. Ich regularna cena to 6,79. W opakowaniu znajduje się 40 sztuk, więc według mnie ich zakup opłaca się nawet bez promocji.

Mają cienkie, kartonowe opakowanie, które może nie jest zbyt piękne.. Ale chyba nie o to tu chodzi prawda? Jest na tyle małe, że mieści się w mojej kosmetyczce podróżnej, więc dla mnie to jest najważniejsze ;)


Bibułki matujące WIBO znacznie różnią się od tych, które miałam kiedyś – nie mają bowiem w sobie żadnego pigmentu ani pudru. Mają za zadanie jedynie zebrać nadmiar serum i zmatowić cerę. Uważam, że takie rozwiązanie jest o wiele lepsze, ponieważ skupiamy się na usunięciu problemu, a nie jego nieudolnym maskowaniu.

Na opakowaniu można przeczytać, że taką bibułkę należy przyłożyć do świecącej się skóry i na chwilę mocno przycisnąć, tak aby nie uszkodzić makijażu. Kiedy już zmatowimy naszą buzię, można spokojnie nałożyć na nią puder matujący.




Bibułkę stosuję raczej raz dziennie, chyba że później przychodzę do domu – wtedy konieczne jest ponowne jej użycie. Po jej zastosowaniu używam pudru matującego Rimmel Lasting Finish, który świetnie sprawdza mi się kiedy jestem po za domem. Zawiera on lusterko, a także gąbeczkę, która jest (przynajmniej dla mnie) w miarę wygodna.


Na zdjęciu poniżej starałam się pokazać jak wygląda różnica między bibułką świeżą, a tą już zużytą. Ta pierwsza jest matowa, a ta druga już pochłonęła serum i stała się błyszcząca.

Cóż mogę więcej powiedzieć… Odkąd kupiłam bibułki matujące WIBO mój problem świecenia stał się łatwiejszy w rozwiązaniu ;) Najpierw stosuję bibułkę, a potem nakładam na buzię puder matujący i makijaż wygląda tak jak na samym początku. Kiedy nie stosowałam bibułek, puder bezpośrednio nałożony na świecącą się twarz, często się  ważył, co wyglądało bardzo nieestetycznie. Teraz jest o wiele lepiej! Co więcej opakowanie jest na tyle małe, że zawsze mogę je mieć przy sobie.

Jeśli macie podobny problem jak ja ze świeceniem się buzi, polecam Wam wypróbować bibułki od WIBO, chociażby zważywszy na ich niską cenę. Jeśli Wam się nie spodobają – mała strata, a jeśli sprostają Waszym wymaganiom – Wasze życie stanie się łatwiejsze ;)

PS. Używacie bibułek matujących? Jak sprawdzają się u Was:? Jestem strasznie ciekawa Waszego zdania, więc dajcie znać ;)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Szablon stworzony z przez Blokotka. Wszelkie prawa zastrzeżone.